Komentarze: 0
Prawdziwy przyjaciel
Petronus z
Panonii służył w legionach od ośmiu lat i przez ten czas zdążył
awansować na dziesiętnika. Należał do principes - kategorii piechoty w
legionie rzymskim, walczącej w drugiej linii wojsk Cesarstwa. Miał
dwadzieścia sześć lat, więc za rok lub dwa powinien zostać przeniesiony
do oddziałów triarii, które tworzyli najbardziej doświadczeni weterani,
stanowiący linię rezerw, wprowadzanych do walki w krytycznych
momentach. Marzyła mu się funkcja centuriona i sądził, że ma szansę ją
uzyskać. Dowódcy chwalili tego wyjątkowo rosłego, barczystego blondyna,
bo był odważny do szaleństwa, karny i gorliwie podchodził do swoich
obowiązków. Często nawet zbyt gorliwie.
Tak samo było teraz. Rzym wysłał ich do stłumienia ludowego powstania w
Tracji, chcącej oderwać się do Cesarstwa. Skończyło się jak zwykle –
pogromem rebeliantów, krwawą jatką, grabieżami, podpaleniami, gwałtami
i zabijaniem miejscowej ludności. Petronus czuł się jak ryba w wodzie.
Z okrutnym uśmiechem na krzywych ustach i radością w zatwardziałym
sercu bardzo aktywnie brał udział w walkach z powstańcami i zabijaniu
wspierających ich cywilów. Najbardziej lubił mordować i gwałcić. Nie
znał litości, bo sam też nigdy jej nie doświadczył i dlatego nie
reagował na takie słowa jak: „łaski”, „oszczędź” i „nie zabijaj”.
Petronus należał do V Legionu Macedonica, dowodzonego przez legata
Conradusa. Po pokonaniu głównych sił Traków Rzymianie obrali drogę w
kierunku Adrianopolis, by rozbić kilka mniejszych oddziałów
rebeliantów. Żołnierze byli głodni, bo powstańcy odcięli ich od taborów
z prowiantem, więc dowodzący kohortą trybun wojskowy Leksontus wydał
rozkaz, by zboczyć półtorej mili od głównego szlaku i zdobyć żywność we
wsi Gerbon.
Legioniści z doświadczenia wiedzieli, iż wieśniacy bardzo niechętnie
pozbywają się swojego żyta, świń, krów i gęsi, więc nawet nie pytali
się ich o zdanie, siłą zabierając wszystko, co nadawało się do
zjedzenia, zabijając stawiających opór chłopów i przy okazji gwałcąc
miejscowe kobiety.
Petronus, gdy już zaspokoił pierwszy głód, poczuł rozpierającą go żądzę
i postanowił poszukać rozrywki. W poszukiwaniu kobiet wpadł do stodoły
i przetrząsnął siano, bo wiedział, że wieśniaczki często chowają się w
nim przed legionistami. Już miał wychodzić, gdy kątem oka dostrzegł w
półmroku jakiś ruch. Rzucił się w tym kierunku. Kilkunastoletnia,
długowłosa dziewczyna wyskoczyła z kupki siana i wypadła na dwór.
Pobiegł za nią jak chart, długimi krokami w szybkim tempie zbliżając
się do zdobyczy. Dziewczyna wbiegła w wąskie przejście między domem a
oborą. Petronus był tuż za nią.
Nagle drogę zagrodził mu brodaty, ciemnowłosy i smagłolicy mężczyzna,
który pojawił się nie wiadomo skąd i stanął na jego drodze z szeroko
rozłożonymi rękoma. Rozpędzony legionista wpadł na niego i odrzucił do
tyłu na kilka sążni. Potknął się przy tym o kamień i rozciągnął jak
długi. Gdy wstał, nieznajomy też zdążył już się pozbierać i znów
zagradzał mu przejście. Dziewczyna zdążyła gdzieś zniknąć, co
rozwścieczyło Petronusa. Wpadł w furię. Uderzył mężczyznę pięścią w
głowę, powalając go na ziemię. Potem chwycił brodacza za gardło i jedną
ręką postawił go na nogi.
- Ty psie! Przeszkodziłeś mi! Zaduszę cię za to jak szczura!
Obcy był wysoki i muskularny, ale przy mierzącym ponad siedem stóp
wzrostu, przerastającym go o głowę Petronusie wyglądał jak mały
chłopiec. Legionista był górą mięśni i jeszcze nie spotkał wojownika,
który dorównałby mu w ręcznym boju. Zabijał mężów jednym uderzeniem
pięści, rozrywał ich na strzępy gołymi rękoma lub dusił morderczym
uściskiem. Jego potwornie zniekształcona szczęka, poznaczona krwawymi
bliznami twarz i krzywe, poczerniałe zęby sprawiały, iż dzieci na jego
widok płakały, kobiety odwracały wzrok, a mężczyźni spluwali i klęli.
Oczywiście jeśli tylko byli dostatecznie daleko, żeby uciec przed jego
oszczepem lub mieczem gladiusem.
- Dlaczego chcesz mnie zabić? - nieznajomy, smagły mężczyzna spytał
łagodnym głosem. Był przystojny i miał niespotykanie spokojne, dobre
oczy.
- Bo ośmieliłeś mi się wejść w drogę!
Ogromna dłoń dusiciela z siłą imadła zaczęła zaciskać się na gardle
smagłolicego. Petronius swoim zwyczajem wpatrywał się w oczy ofiary.
Uwielbiał obserwować, jak z człowieka uchodzi życie i niczym chory,
zboczony naukowiec ze złośliwą satysfakcją rejestrował w głowie każdą
zmianę na twarzy duszonego człowieka. Ku jego zdziwieniu brodacz nie
dość, że nie umierał, to jeszcze uśmiechał się do niego jak do
najlepszego przyjaciela.
„Co za świr!” - pomyślał Petronus. - „Zabijam go, a on się cieszy,
jakbym dał mu sakiewkę ze złotem. Twardy jest, łajdak! Już dawno
powinien wywinąć kopyta”. Wzmocnił jeszcze chwyt, ale ciemnowłosy nie
zamierzał przenosić się na tamten świat. Uśmiech nie schodził mu z
twarzy, a w dodatku spojrzał w oczy Petronusa w dziwny, przejmujący i
zastanawiający go sposób. Ktoś już kiedyś patrzył na niego tak samo.
Dawno temu, gdy jeszcze był dzieckiem. Pamiętał to jak przez mgłę. Tak,
dokładnie to samo spojrzenie. W ten sposób spoglądała na niego jedyna
osoba, która kiedykolwiek go kochała. Jego matka.
Petronus puścił nieznajomego.
- Co się tak gapisz, głupcze?! - spytał z gniewem.- Zaraz zetrę ci z twarzy ten twój kretyński uśmieszek!
- Dlaczego chcesz mnie skrzywdzić? Przecież jesteś dobrym człowiekiem.
- Nie jestem dobrym człowiekiem, do diabła! Jestem rzymskim legionistą! Żyję z wojny, z zabijania! Rozumiesz?
- Nie jestem żołnierzem. Nie musisz mnie zabijać – powiedział brodacz melodyjnym, cichym głosem.
- Ale mogę. I zrobię to, bo lubię zapach krwi!
Petronus pochylił się nad mężczyzną, niemal dotykając głową jego czoła.
Legionista wpatrywał się w jego źrenice, chcąc zobaczyć w nich strach,
ale ujrzał tylko spokojną, bezinteresowną miłość. Tak bardzo go to
zaskoczyło, że speszony spuścił wzrok.
- Kiedyś nie lubiłeś zabijać – odezwał się mężczyzna. - Wolałeś bawić
się z dziećmi i chodzić do świątyni. Twoja matka nawet myślała, że
zostaniesz kapłanem.
- Skąd o tym wiesz?! Znałeś moją matkę? Gadaj! - Petronus potrząsnął nim jak szmacianą lalką.
- Znałem. To była bardzo dobra kobieta. Ty też jesteś dobry, tylko że
zawsze trafiałeś na złych ludzi i zmieniłeś się pod ich wpływem. Wiem,
że życie dało ci w kość. Że było dla ciebie twarde, więc ty też
musiałeś być twardy, żeby przeżyć. Że barbarzyńcy w bestialski sposób
zamęczyli ci matkę na twoich oczach, gdy miałeś dziesięć lat i od
tamtej pory jesteś sam na świecie.
- Skąd wiesz to wszystko?! Czytasz w myślach? Słyszysz głosy bogów? Jesteś magiem albo szamanem?
- Powiedzmy, że coś w tym rodzaju – brodacz uśmiechnął się dobrotliwie.
- Od razu pomyślałem sobie, że nie jesteś normalnym człowiekiem. Nikt
nie wytrzymałby takiego duszenia ani nie śmiałby się przy tym. -
Petronus cofnął się o krok, czując podświadomy lęk przed nieznanymi mu
mocami. - Kim ty jesteś i jak cię zwą?
- Jestem pielgrzymem, który zmierza do pewnego miejsca, a po drodze
pomaga swoim przyjaciołom. A ciebie jak zwą, dobry człowieku?
- Nie jestem dobrym człowiekiem! Mówiłem ci już! I nie zagaduj mnie! -
legionista pomyślał, że musi być czujny, bo smagłolicy mężczyzna to
pewnie chory psychicznie szaman, który może na niego rzucić urok. -
Tylko przeciągasz sprawę. To i tak nie uratuje ci życia! A zwą mnie
Petronus albo Krzywy Ryj.
- Dlaczego „Krzywy Ryj”? - spytał pielgrzym z niewinną miną.
- Kpisz ze mnie?! - warknął Petronus. - Nie widzisz, jaką mam twarz? -
wskazał palcem na swoją szkaradną, wykrzywioną pod niespotykanym kątem
szczękę. - Nawet psy uciekają z podwiniętym ogonem, gdy się zbliżam.
- Nie jesteś wcale taki brzydki. A piękno płynie z wnętrza, a nie z tego, co widać na pierwszy rzut oka.
- Nie okłamuj mnie! Wiem, jak wyglądam.
- Co ci się stało?
- A co cię to obchodzi?!
- Pytałem tylko z ciekawości – odpowiedział pielgrzym spokojnym głosem. - Jeśli się wstydzisz, to nie mów.
- Gdy miałem dwanaście lat i zdychałem z głodu, połasiłem się na cudze
mięso. Złapali mnie na kradzieży, skopali jak psa i wyrzucili na
śmietnik, bo myśleli, że zdechłem. Ale cudem wylizałem się z tego. Dwa
lata później miałem już ponad sześć stóp wzrostu i ważyłem dwa cetnary.
Wtedy to ja zacząłem bić i kopać innych i tak jest do dziś – zarechotał
Petronus, dumny ze swych gigantycznych gabarytów.
- W głębi duszy wcale nie jesteś taki okrutny. Wierzę w ciebie i wiem,
że możesz się zmienić i być szczęśliwy, a nie taki jak teraz –
szukający swojego miejsca w życiu i wyżywający się na wszystkich za
swoje nieszczęścia.
- Ględzisz jak szalony filozof! Zamknij się wreszcie, bo nie mogę znieść twojej pokrętnej mowy!
- Petronus! Petronus! - ktoś głośno wołał olbrzyma. - Gdzie jesteś? Znaleźliśmy antałek wina! Chodź, bo wypijemy bez ciebie!
- Dobra, tym razem ci się upiekło! - Petronus spojrzał groźnie na brodacza. - Ale nie wchodź mi więcej w drogę!
Legionista splunął, odwrócił sie na piecie i ruszył w stronę wołających
go kompanów. Pielgrzym spoglądał za nim z łagodnym uśmiechem, a potem
zawołał:
- Do zobaczenia, przyjacielu!
- Lepiej dla ciebie, żebyśmy się już nie spotkali! – Petronus odwrócił się w jego kierunku. - I nie jestem twoim przyjacielem!
***
Olbrzym czasami wspominał swoje spotkanie z tajemniczym i dziwnym
pielgrzymem. Zastanawiał się, skąd nieznajomy tak dużo o nim wiedział i
dlaczego powtarzał mu, że jest dobrym człowiekiem i że wierzy w niego i
w to, że może być szczęśliwy. Petronus nawet sam przed sobą nie
przyznawał się do tego, ale ciemnowłosy mężczyzna miał rację – był
samotny, nieszczęśliwy i zaślepiony przez chęć odegrania się na całym
świecie za to, że los nie uśmiechnął się do niego. Być może w słowach
nieznajomego była jakaś prawda, której do końca nie rozumiał.
W legioniście zaczęła powoli kiełkować myśl, że może warto spróbować i
zmienić coś w swoim życiu. Zaczął od tego, że przestał znęcać się nad
cywilną ludnością i zabijać wieśniaków. Rzadziej niż przedtem gwałcił
kobiety, chociaż gdy zobaczył młodą i ładną dziewczynę, ciągle nie mógł
się opanować, by jej nie posiąść.
Dwa tygodnie po opuszczeniu wsi Gerbon legion legata Conradusa dotarł
do Adrianopolis. Liczył sobie ponad pięć tysięcy zaprawionych w bojach
żołnierzy, więc gdy pod murami miasta starł się z o połowę mniejszym
oddziałem powstańców, wybił ich do nogi. Niedobitki rebeliantów szukały
schronienia na przedmieściach Adrianopolis, więc legioniści rzucili się
za nimi w pogoń.
Petronus również brał udział w polowaniu na pozostałych przy życiu
Traków. Za jednym z nich wpadł do palącej się świątyni, prawdopodobnie
podpalonej przez któregoś z jego kompanów, by wypłoszyć ze środka
rebeliantów. Z gladiusem w jednej dłoni i dwumetrowym oszczepem pilum w
w drugiej rozglądał się po skromnie urządzonym wnętrzu, pozbawionym
jakichkolwiek ławek czy krzeseł. Nie zauważył nigdzie mężczyzny, za
którym wbiegł do świątyni, więc wszedł głębiej, nie przejmując się
ogniem, który coraz mocniej trawił drewniane ściany.
Nagle Petronus usłyszał za sobą ogromny huk. Obejrzał się
błyskawicznie. To nadpalone belki, podtrzymujące dach, nie wytrzymały i
spadły razem ze stropem. Jedyne wyjście z świątyni zostało zablokowane.
Legionista rozejrzał się dookoła w panice. Ściany budynku były gładkie
i pozbawione jakichkolwiek elementów, po których można byłoby się
wspiąć do wąskich okien, znajdujących się trzy sążnie nad kamienną
posadzką. Petronus zaklął głośno i szpetnie. Jego ogromne mięśnie nie
mogły mu się do niczego przydać. Czyżby miał się tutaj usmażyć jak
szczur wrzucony do beczki ze smołą?
- Witam cię, mój przyjacielu – usłyszał za sobą znajomy, melodyjny głos i odwrócił się na pięcie.
- Co ty tutaj robisz?! - Petronus był bezgranicznie zdumiony i na chwilę zapomniał o strachu przed śmiercią.
- Mówiłem ci już – pomagam moim przyjaciołom. Taką mam misję podczas mojej pielgrzymki – odpowiedział pielgrzym.
- Ale ja jestem twoim wrogiem, a nie przyjacielem. Przecież chciałem cię zabić! Nie pamiętasz?
- Nie winię cię za to. W gruncie rzeczy nie jesteś zły. Ty tylko nie
potrafisz się opanować i odpowiadasz złem na zło. Wiem, że to tylko
kwestia czasu, żebyś się zmienił. A gdy to uczynisz, będziesz
szczęśliwy.
- Zamiast prawić mi morały, wyciągnij mnie z tej matni, do jasnej
cholery! Jeśli się tutaj spalimy, to na pewno nie zdążę się zmienić! -
Petronus otarł pot z czoła. Ogień był już tak duży, że w środku było
gorąco jak w ukropie.
- Chodź za mną!
Pielgrzym poszedł w stronę ołtarza, a legionista ruszył za nim.
Ciemnowłosy wszedł za ołtarz, namacał rączkę w podłodze, szarpnął za
nią i podniósł klapę, pod którą ukazały się schody. Zbiegli nimi w dół,
potem pomknęli wzdłuż długiego korytarza, by w końcu kolejnymi schodami
wydostać się na powierzchnie. Byli dwieście kroków od palącej się
świątyni, która na ich oczach zawaliła się jak domek z kart.
- Uratowałeś mi życie – cicho powiedział Petronus. - Masz we mnie
dłużnika. Może i jestem plugawym łotrem i mordercą, ale swój honor mam.
Jeśli kiedyś będziesz w potrzebie albo ktoś ci się w czymś narazi,
możesz liczyć na mnie i na mój miecz.
- Nic nie jesteś mi winien – równie cicho odpowiedział pielgrzym,
spoglądając w przekrwione oczy olbrzyma. - Przyjaciele pomagają sobie
bezinteresownie i nie oczekują rewanżu. A ja jestem twoim przyjacielem,
chociaż nie chcesz tego przyjąć do wiadomości. Ale jeśli pragniesz mi
sprawić przyjemność, postaraj się być tak dobry, jak tylko możesz być.
A wiem, że możesz, jeśli tylko będziesz chciał.
Smagłolicy położył legioniście dłoń na ramieniu, a potem odwrócił się i
zniknął za załomem muru. Petronus ruszył za nim, ale pielgrzyma już nie
było. Rozpłynął się w powietrzu jak dym na wietrze.
***
Po stłumieniu rebelii w Tracji rozkazy Rzymu rzuciły legion Conradusa w
kierunku Bithynii, by przywrócić porządek w jej stolicy, Nicomedii. Na
drodze żołnierzom stanęła Cieśnina Bizantyjska, ale leżące na jej
zachodnim brzegu miasto Byzanthium posiadało dwa duże okręty, mogące
razem wziąć na pokład trzystu żołnierzy. Kursowały więc tam i z
powrotem, żeby przerzucić na drugi brzeg wszystkich legionistów. Gdy na
pokład weszła ostatnia już, dwudziesta partia żołnierzy, zapadała już
noc.
Rzymianie zdążyli odpłynąć od brzegu na pół mili, gdy znienacka
uderzyła na nich flotylla kilkunastu statków, mających na swych
pokładach łącznie ponad tysiąc piratów, grasujących na wodach Morza
Czarnego. Wobec przeważających sił wroga nienawykli do walk na morzu
legioniści nie mieli żadnych szans. Szybko zostali wybici, a gdy łupy
wojenne wylądowały w ładowniach piratów, statki Byzanthium zostały
podpalone. Niedobitki rzymskich żołnierzy próbowały wpław wrócić na
zachodni brzeg cieśniny, ale byli dobrze widoczni w świetle palących
się okrętów i piraci strzelali do nich z łuków jak do kaczek.
Wśród tych, którzy przeżyli, był również Petronus. Gdy tylko znalazł
się w wodzie, zzuł buty i zdjął kolczugę, hełm i nagolenniki. Tunika
zaczęła nasiąkać wodą, więc pozbył się zbędnego ciężaru i pozostał
jedynie w przepasce na biodrach. Potem zanurkował i płynął pod wodą tak
długo, na ile starczyło mu tchu w płucach. Był to jedyny sposób, by
pozostać niezauważonym przez piratów. Wynurzył się tylko po to, by
nabrać powietrza i znów zanurkować. Kilka razy powtórzył ten manewr, aż
w końcu oddalił się na tyle od dopalających się i spełniających rolę
latarni okrętów, że skrył się w ciemnościach.
W świetle księżyca widział już majaczący w ciemnościach brzeg, gdy
rozszalał się straszliwy sztorm, który odrzucił Petronusa na pełne
morze. Legionista nie mógł się przedrzeć przez olbrzymie bałwany,
ciągle przykrywające go tonami wody, odbierające oddech i siły. Wytężył
wszystkie siły, ale zamiast przybliżać się do Byzanthium, został
wypchnięty na wody Morza Marmara. Brzeg przestał być widoczny i wtedy
Petronus całkowicie stracił orientację, nie wiedząc już, w którą stronę
ma płynąc. Był kompletnie wyczerpany i czuł, że jeszcze chwila, dwie i
pójdzie na dno jak kamień.
Wtedy nagle złapała go jakaś dłoń i mocno pociągnęła w górę. Ktoś
wciągnął Petronusa na pokład łodzi. Żołnierz chwilę leżał na dnie,
ciężko dysząc i dochodząc do siebie. Potem podniósł się i z trudem
usiadł, chwytając się ławki. W ciemnościach rozpoznał znajomą postać.
- To ty, przyjacielu! Znów mnie uratowałeś! - zawołał legionista, przekrzykując szum wichru i wody.
- Od tego ma się przyjaciół, nieprawdaż? - uśmiechnął się pielgrzym.
- Jak dałeś radę mnie wciągnąć na łódkę? - spytał Petronus. - Ważę
ponad trzy cetnary, a ty zrobiłeś to jedną ręką! Jesteś niesamowicie
silny!
- Prawdziwa siła tkwi w głowie, a nie w mięśniach. Bierz się za wiadro
i wylewaj wodę, a ja postaram się, żeby fale nie wywróciły nam łódki.
Sztorm gnał ich w stronę brzegu Bithynii. Smagłolicy mężczyzna trzymał
w dłoniach duże wiosła i sterował nimi tak, by łódź nie ustawiła się
bokiem do fal, bo wtedy niechybnie znaleźliby się w wodzie.
- Dlaczego robisz to wszystko? - spytał Petronus, energicznie wylewając
wodę, która strumieniami dostawała się do łódki z każdą kolejną falą.
- To znaczy co?
- Pomagasz mi i innym w tej twojej tajemniczej pielgrzymce.
- Coś ci powiem, przyjacielu – brodacz uśmiechnął sie promiennie. -
Wystarczy, że jedna osoba z twojego powodu uśmiechnie się i już nie
będzie można powiedzieć, że twoje przyjście na świat było bezsensowne.
Dlatego to robię.
- Dziwny z ciebie człowiek. Dziwny i dobry.
- Przede wszystkim szczęśliwy. Ty też możesz taki być. Jeśli tylko będziesz chciał.
- Myślisz, że czyniąc dobro i dając innym przykład jak postępować, uda
ci się naprawić świat? Sprowadzisz wszystkich na dobrą drogą?
- Nie, wszystkich nie. Ale część z nich na pewno. Nawet jeśli to będzie jedna osoba, będzie warto.
Fale szczęśliwie wyrzuciły ich łódkę na piaszczysty brzeg Bithynii.
Śmiertelnie zmęczony Petronus z trudem podniósł się i powłócząc nogami
wszedł głębiej w ląd i padł zmęczony na ziemię. Pielgrzym wciągnął łódź
na piasek i zbliżył się do żołnierza. Pozbierał gałęzie, urwał kilka
garści suchej trawy i za pomocą łubki i krzesiwa rozpalił małe ognisko.
Petronus nie miał siły mu pomóc, ale gdy zapłonął ogień i ogrzał się w
jego cieple, szybko doszedł do siebie. Obserwując krzątającego się,
niezłomnego mężczyznę, zauważył straszne rany na jego nadgarstkach.
- Pokaż rękę! – Petronus nagle chwycił pioelgrzyma za dłoń i obrócił ją wierzchem do góry.
Ciemnowłosy miał wielką, paskudną bliznę na nadgarstku i legionista
doskonale wiedział, jak ona powstała. Takie niemożliwe do zagojenia
rany powstawały od hufnali - dziesięciocalowych żelaznych gwoździ,
jakimi Rzymianie przybijali ludzi do krzyży, by umarli w straszliwszy
męczarniach. Petronus często brał udział w ukrzyżowaniach i wbił w
nadgarstki i stopy setki takich gwoździ.
Żołnierz spojrzał na drugą rękę i stopy brodacza. Tak jak przypuszczał,
tam również pielgrzym miał niezagojone rany powstałe od hufnali. Szybko
przesunął wzrokiem po ciele swojego wybawiciela i dopiero teraz
zauważył, że także na wysokości żeber miał on paskudną ranę,
wyglądającą jakby była zadana oszczepem lub włócznią.
- Kto ci to zrobił?! - krzyknął Petronus. - Powiedz, to zabiję go jak psa!
- Dobrzy ludzie – odpowiedział mężczyzna cichym, łagodnym głosem.
- Zwykłe skurwysyny, a nie dobrzy ludzie! - wyrwało się Rzymianinowi.
- Dobrzy ludzie, którzy zeszli na złą drogę. Tacy sami jak ty. Powiedz
szczerze – czy nigdy nie przybijałeś nikogo do krzyża? Wiem, że to
robiłeś.
Zawstydzony Petronus spuścił głowę. Pierwszy raz od wielu lat poczuł
wyrzuty sumienia. Szukał w pamięci twarzy mężczyzn, których ukrzyżował,
mając nadzieję, że nie było wśród nich jego przyjaciela. Jednak nie
pamiętał wszystkich. Było ich zbyt wielu.
- Nie, to nie ty zadałeś mi te rany – powiedział pielgrzym jakby czytał we jego myślach.
- Jak to się stało, że przeżyłeś? - Petronus nieśmiało spojrzał na przyjaciela.
- Wisiałem na krzyżu kilka godzin w palącym słońcu, aż gapie znudzili
się i odeszli. Zaczęły zlatywać się sępy, aż w końcu jeden z nich
usiadł mi na głowie.
- Chciał ci wydłubać oko. To ulubiony przysmak tych ścierwojadów – powiedział cicho legionista.
- Zamknąłem oczy i zacząłem się modlić do mojego Boga, czekając
cierpliwie na śmierć. Wtedy przyjechał mój przyjaciel, który
przypadkiem usłyszał o ukrzyżowaniu. Odgonił sępy, ściął krzyż i
obcęgami wyjął hufnale. Ból był tak olbrzymi, że zemdlałem. Potem trzy
dni leżałem bez ducha w jego grocie, ale jeszcze nie nadszedł mój czas
i wydobrzałem.
- Gdzie to było?
- W Judei.
- Nigdy tam nie byłem – z ulgą powiedział Petronus.
- Ale byłeś w wielu innych rzymskich prowincjach, gdzie twój wygląd,
siła i zła sława siały postrach wśród ludzi. Wielokrotnie słyszałem o
okrutnym Krzywym Ryju z Panonii, który nie zna litości, lubuje się w
torturowaniu ludzi, dwoma uderzeniami młota wbija dziesięciocalowe
hufnale w najgrubszą rękę, ciosem gołej pięści rozłupuje czaszki
największych mężów, rozszarpuje ludzi gołymi rękoma. O olbrzymie
mającym siłę słonia, duszącym dla przyjemności i wyrywającym ludziom
języki, by zjeść je na surowo na ich oczach. Ludzie wolą spotkać na
swej drodze szatana niż osławionego zabójcę zwanego Krzywym Ryjem. Od
Brytanii po Egipt matki straszą tobą dzieci. Wiedziałeś o tym, że
jesteś taki sławny?
- Nie – Petronusowi zrobiło się przykro jak nigdy w życiu.
- Jak myślisz, co by powiedziała twoja matka, widząc cię z młotem i
hufnalem w dłoni nad człowiekiem rozciągniętym na krzyżu? Albo
gwałcącego kobiety, gdy sama została zgwałcona i zamęczona? Gdy ty też
jesteś owocem gwałtu? Byłaby z ciebie dumna? Wzięłaby cię w ramiona?
Przytuliła i ucałowała? Kochałaby cię jak wtedy, gdy byłeś dzieckiem?
- Nie – legionista schował twarz w swoich ogromnych dłoniach. Chciał zapaść się pod ziemię.
- Chciałbyś teraz zobaczyć się ze swoją matką?
- Nie - Rzymianin zaprzeczył po raz trzeci z kolei.
- Co by zrobiła, gdyby cię teraz spotkała?
- Plunęłaby mi w twarz i odeszła bez słowa – olbrzym nadal zasłaniał twarz rękoma.
- O czym marzysz, Petronusie? - spytał po chwili pielgrzym łagodnym, melodyjnym głosem.
- O niczym. Nie mam marzeń.
- Na pewno masz. Zamknij oczy i wsłuchaj się w siebie!
Smagłolicy położył dłonie na głowie żołnierza. Petronus poczuł
niesamowity spokój, ciepło i błogość. Po chwili oczyma wyobraźni
zobaczył siebie, stojącego na porośniętym zieloną trawą wzgórzu i
trzymającego za rękę jasnowłosą dziewczynę.
- Chciałbym mieć kochającą mnie kobietę – powiedział bardzo cicho. – I
dzieci, dla których byłbym najważniejszy na świecie. Tylko jaka
niewiasta chciałaby męża z taką twarzą jak moja? Jak żyję nie spotkałem
kobiety, która byłaby ze mną dobrowolnie. Każdą musiałem brać siłą.
- Wartościowa kobieta pokocha cię nie za wygląd, tylko za dobre serce,
czułość i oddanie. Jeśli zmienisz swoje postępowanie, znajdziesz taką
kobietę.
- Zagwarantujesz mi to? - spytał Petronus z dziecinną nadzieją i ufnością w głosie.
- Jeśli tylko bardzo będziesz tego chciał i uwierzysz, że to jest możliwe, spełnią się twoje marzenia.
- A jeśli się nie zmienię?
- Wtedy nigdy nie będziesz szczęśliwy.
Pielgrzym spojrzał na Petronusa w taki sposób, że żołnierz pomyślał, iż
za nic w świecie nie chciałby zawieść i nadużyć jego zaufania i wiary.
- Muszę już iść – powiedział pielgrzym i wstał od ogniska. - Czekają na mnie ludzie, którym chcę pomoc.
- Spotkamy się jeszcze? - Petronus również się podniósł.
- Na pewno. I pamiętaj, jeśli będziesz kiedyś w kłopotach i śmierć
zajrzy ci w oczy, zawołaj: ”Przyjacielu, potrzebuję cię!” Wtedy
przybędę i cię uratuję.
- Obojętnie gdzie wtedy będziesz? Przecież to niemożliwe!
- Uwierz, a wtedy to się stanie. I nie pytaj się jak. Po prostu uwierz.
Mężczyzna uścisnął olbrzymowi dłoń, odwrócił się i odszedł, znikając w ciemnościach.
***
Petronus postanowił sprawdzić na własnej skórze, czy jego przyjaciel
miał rację. Męczony nagle obudzonymi wyrzutami sumienia i koszmarami,
których nie miał nigdy przedtem, przestał znęcać się nad ludźmi. Nie
zabijał już cywilów, nie gwałcił kobiet, nie dobijał jeńców. Przestał
zgłaszać się na ochotnika do przeprowadzenia ukrzyżowań ani do
przesłuchiwań złapanych szpiegów, co za każdym razem wiązało się z
brutalnymi torturowaniami. Starał się też być milszy dla swych
towarzyszy broni z centurii, chociaż przychodziło mu to z trudem, gdyż
ciągle rozpierała go agresja i nienawiść do całego świata.
Po kilku tygodniach zauważył, że wyrzuty sumienia dokuczały mu coraz
rzadziej, weselej patrzył na świat i nie miał juz ochoty bić każdego,
kto krzywo na niego spojrzał. Pewnej nocy Petronusowi przyśniła się
matka. Uśmiechała się do niego i nazwała dobrym chłopcem. Obudził się z
uśmiechem na krzywych ustach.
Ku swemu zdziwieniu nawiązał nawet bliższe kontakty z kilkoma
żołnierzami, którzy zaczęli uważać go za swojego kolegę. Pomyślał, że
może brodaty pielgrzym mówił prawdę i kiedyś spotka na swej drodze
kobietę, która pokocha go mimo brzydoty i złej sławy.
***
Jednak pół roku po pamiętnym sztormie na Morzu Marmara zdarzyło się
coś, co sprawiło, że Petronus diametralnie zmienił zdanie o
pielgrzymie. Zmienił też swoje postępowanie. Na gorsze. Zdecydowanie
gorsze.
Kohorta Leksontusa dostała rozkaz, by w sile pięciu manipułów ruszyć na
nadmorskie miasteczko Libyssa, które zostało opanowane przez
barbarzyńców znad Dniestru. Zadanie wydawało się łatwe, gdyż według
informacji zwiadowcy wrogie siły nie liczyły więcej niż trzystu słabo
uzbrojonych wojów.
Na miejscu okazało się, że zwiadowca był zdrajcą, ale wtedy było już za
późno. Gdy legioniści, pokonawszy mały oddział dzikusów odzianych w
skóry, pewni swego rozbili taranem bramę i weszli do miasta, nagle
rzuciło się na nich ponad tysiąc wojów uzbrojonych w łuki i maczugi.
Rzymianie walczyli dzielnie, ale otoczeni i zaskoczeni już na początku
stracili niemal połowę żołnierzy. Zasypywano gradem strzał i kamieni
ginęli jak muchy i szybko walka zamieniła się w rzeź, a ulice Libyssy
spłynęły krwią. Los rzymskich niedobitków był już przesądzony.
Petronus, uzbrojony w dwa gladiusy siał postrach w szeregach wroga. Pod
jego mocarnymi uderzeniami barbarzyńcy padali jak kłosy żyta pod kosą
żniwiarza. Nie bacząc na odniesione rany olbrzym uparcie parł w stronę
bramy, by wyrwać się z matni. Hełm dawno już strąciło mu z głowy
uderzenie maczugi, a kolczuga była porwana w kilku miejscach. W lewym
barku tkwiła złamana strzała, ale nie miał czasu, by ją wyrwać i
odrzucić. Jego krótkie miecze zataczały krąg śmierci i każdy, kto
zbliżył się do niego na odległość mniejszą niż dwa kroki, padał martwy
na ziemię z rozłupaną czaszką, przebitym sercem lub wyprutymi
wnętrznościami.
Zbroczony krwią od stóp do głów Petronus w końcu minął mury miasta i
atakujących go barbarzyńców było coraz mniej. Nagle olbrzym został
trafiony w głowę ostrym kamieniem wyrzuconym z pracy i upadł na jedno
kolano. Zanim zdążył się podnieść i zasłonić przed ciosem, otrzymał tak
mocne uderzenie maczugą w czoło, że gdyby nie budowa giganta, jego
czaszka z pewnością pękłaby na pół. Na moment stracił wzrok. Krew
zalała mu oczy. Wiedział, że jeśli upadnie, nigdy więcej juz się nie
podniesie. Zadając na oślep pchnięcia przedarł się przez krąg wrogów.
Rzucił się do ucieczki. Rzucony kamień z dużą siłą trafił Petronusa
między łopatki. Olbrzym nawet się nie odwrócił. Gnał jak jeleń w stronę
morza. W pogoń za nim ruszyło kilku barbarzyńców.
Petronus upadł, gdy był już na nadmorskiej plaży. Wtedy dogonił go
najszybszy z prześladowców. Ciął przez plecy zdobycznym gladiusem.
Kolczuga złagodziła uderzenie. To uratowało życie legioniście. Olbrzym
odwrócił się. Ostatkiem sił zadał morderczy cios, niemal strącając
głowę z szyi barbarzyńcy. Przed oczami latały mu czerwone plamy. W
głowie miał taki zamęt, że niemal nie wiedział, co się wokół niego
dzieje. Płuca pracowały resztkami sił. Łapał powietrze jak ryba
wyrzucona na brzeg. Czuł, że w każdej chwili może paść bez ducha na
piasek plaży. Jednak słyszał za plecami tupot nóg. Znów poderwał się do
ucieczki. Wiedział, że jest to bieg o życie. Odrzucił oba miecze. I tak
nie byłby w stanie już walczyć, a krępowały mu ruchy. Wytężył wszystkie
siły. Wydawało mu się, że pędził jak chyba jeszcze nigdy w życiu.
Wtedy przypomniał sobie słowa pielgrzyma. Ciemnowłosy mówił mu
przecież, że jeśli będzie kiedyś w potrzebie, Petronus ma go zawołać, a
wtedy on przybędzie i go uratuje.
- Przyjacielu, potrzebuję cię! - zawołał Petronus najgłośniej jak mógł, ale z jego ust wydobył się tylko cichy charkot.
- Przyjacielu, pomóż mi! Pomóż, ostatni raz!
Rozejrzał się dookoła, ale poza nim i trzema barbarzyńcami daleko za
jego plecami na plaży nie było nikogo. Był w zasięgu ich wzroku i gdyby
upadł lub zwolnił, niechybnie dogoniliby go za i zaszlachtowali jak
prosiaka. Śmierć zajrzała mu w oczy.
- Przyjacielu! Tak bardzo cię potrzebuję!
Czuł, że z wysiłku odchodzi od zmysłów. W głowie miał taki chaos jakby
pod czaszką galopował tabun dzikich koni. W panice szukał dookoła
swojego przyjaciela. Wypatrywał śladów czyiś stóp na mokrym piasku, ale
plaża była dziewiczo nietknięta. Na piasku widniał tylko jeden ślad –
zrobiony przez Petronusa. Żołnierz ciągle wołał przyjaciela. Jednak był
tak słaby, że z jego ust wydobywał się jedynie cichy szept.
Zamęt w jego głowie jeszcze się nasilił. Ból czoła promieniował na całą
czaszkę i doprowadzał go na skraj obłędu. Nagle wydawało mu się, że
uniósł się w powietrze. Nadal przebierał nogami, ale miał uczucie, że
nie dotykają one ziemi. Odniósł wrażenie, że ktoś jest tuż obok niego,
ale to tylko stłuczony mózg robił mu makabryczne figle. Krew ciągle
spływała z czoła i zalewała oczy, powodując, że widział wszystko na
czerwono.
Petronus w myślach wzywał przyjaciela, ale ten ciągle nie przychodził.
Głowa sama opadała mu w dół. Czuł się tak, jakby leciał tuż nad ziemią
niczym wielki ptak. Z nadzieją wpatrywał się w plażę, szukając wzrokiem
przyjaciela lub pozostawionych przez niego śladów, ale za sobą widział
tylko odciśniętą w piasku parę sandałów, a przed sobą nietkniętą plażę.
Chwilę później ból w jego czaszce jeszcze się wzmógł i stał nie do zniesienia. Petronusa zalała ciemność.
***
Gdy Petronus odzyskał przytomność, leżał na wzgórzu w cieniu drzew
kilkaset metrów od morza. Na głowie miał opatrunek, a tuż przy nim
leżała duża tykwa wypełniona wodą i chleb zawinięty w czyste płótno.
Duszkiem wypił połowę wody i zjadł chleb. Z trudem wstał i pomimo
silnego bólu głowy udał się w stronę małej chatki, którą wypatrzył z
góry. Mieszkał w niej sędziwy rybak, od którego Petronus dowiedział
się, że znajduje się kilkanaście mil od Libyssy. Nie chcąc ryzykować
powtórnego spotkania z barbarzyńcami, legionista kazał starcowi zawieść
się łodzią na południe, do Nicomedii, gdzie stacjonowały rzymskie
wojska. Spieszył się, bo nie chciał być posądzony o dezercję, co karano
śmiercią.
Petronus nie mógł się pogodzić z tym, że jego przyjaciel go zawiódł i
nie pomógł w potrzebie, chociaż czuł już na karku oddech zbliżającej
się śmierci. „Skoro pielgrzym nie wywiązał się ze swojej obietnicy,
jego słowa i sposób na życie też pewnie są nic nie warte” - myślał
olbrzym, wściekły na przyjaciela.
Szybko powrócił do swych dawnych nawyków i znów sława okrutnego
Krzywego Ryja odżyła. Petronus stał się jeszcze gorszym człowiekiem niż
był przedtem. Torturował, przybijał do krzyża, podpalał, gwałcił,
mordował kobiety, dzieci i starców, chcąc całkowicie zatracić się w
przemocy i zapomnieć o tym, że raz w życiu uwierzył innemu człowiekowi
i został oszukany. Nie udało się. Ciągle pamiętał pielgrzyma i jego
słowa, a to, że przestał się nimi kierować, bolało go za każdym razem,
gdy sobie o tym przypomniał. Jednak Petronus był zatwardziały w swoich
przekonaniach i obiecał sobie, że skoro raz został zdradzony, nie może
dopuścić, by to się powtórzyło.
***
Minął rok, najkrwawszy w życiu Petronusa, wypełniony ciągłymi walkami z
wrogami Rzymu, przeplatanymi regularnymi pogromami cywilnej ludności
zamieszkującej wrogie tereny. Legioniści nie oszczędzali cywilów po to,
by buntownikom nigdy więcej nie przyszła do głowy myśl, że można
wyzwolić się spod władzy Imperium. Rebelianci, wiedząc, ze w
opuszczonych przez nich miastach i wioskach giną ich bezbronne żony i
dzieci, byli znacznie bardziej skłonni do złożenia broni.
I podczas walk z wrogą armią, i gdy zabijał cywilów, Petronus czuł, ze
jest w swoim żywiole. Z lubością dał się pochłonąć przemocy i nurzał
się w krwi z przyjemnością, jaką większość mężów odczuwa jedynie będą w
łóżku z niewiastą. Wszelkimi siłami próbował stłumić w sobie wyrzuty
sumienia, jednak bez powodzenia. Coraz częściej śnił koszmary i równie
często czuł, że jego życie nie ma żadnego sensu i celu. Myślał, że
lepiej byłoby dla świata i dla niego samego, żeby nigdy się nie
narodził.
Pewnej grudniowej nocy, gdy Petronus ze zbroczonym krwią gladiusem
szedł ulicami macedońskiej Stobi, gdzie jego legion brutalnie tłumił
próbę wzniecenia rewolucji, naprzeciw niego wyszedł wysoki mężczyzna.
Twarz miał skrytą pod kapturem i śmiało szedł wprost na Petronusa. Po
ubraniu legionista poznał, że nie był to rzymski żołnierz, więc
możliwe, iż spotkał na swej drodze rebelianta. Petronus uniósł miecz do
morderczego ciosu, a wtedy mężczyzna zrzucił kaptur i krzyknął:
- Uderz! Zabij mnie! Przecież tylko to potrafisz!
Petronus zdumiony opuścił miecz, w słabym świetle ulicznej latarni rozpoznając brodatą twarz pielgrzyma.
- To ty! Już myślałem, że nigdy cię nie zobaczę!
- Co ty robisz ze swoim życiem?! - krzyknął ciemnowłosy. - Tak w ciebie
wierzyłem, a ty z dnia na dzień staczasz się coraz bardziej! Twoje imię
kojarzy się tylko z cierpieniem i śmiercią! Czy myślisz, że z mieczem w
dłoni osiągniesz szczęście? Że zabijając ludzi i czerpiąc z tego
zwierzęcą przyjemność sprawisz, że spełnią się twoje marzenia?
- Petronus stał chwilę w milczeniu z opuszczoną głową, a potem wybuchł:
- To wszystko przez ciebie!
- Przeze mnie?! - zdumiał się pielgrzym. - Czy to ja czynię zło twoimi rękoma?
- Oszukałeś mnie! Okłamałeś! Zdradziłeś! Obiecywałeś, że gdy śmierć
zajrzy mi w oczy, przybędziesz i mnie uratujesz! Wołałem cię! Tak długo
i głośno, aż straciłem głos! Ale ty się nie pojawiłeś! Zostawiłeś mnie
samego, bym umarł!
- Myślisz, że jesteś pępkiem świata? Że jesteś najważniejszy i nikt inny mnie nie potrzebuje?
- Dlaczego nie było cię przy mnie, gdy najbardziej cię potrzebowałem?! Dlaczego?!
- Byłem przy tobie – spokojnie odpowiedział pielgrzym. - Ale ty w swej ślepocie mnie nie widziałeś!
- Nie kłam! Wypatrywałem cię wszędzie! Ale na piasku był tylko jeden
ślad stóp. Moich! Nazywałeś mnie przyjacielem! A w potrzebie zostawiłeś
samego!
- Nie zostawiłem! - ciemnowłosy spojrzał w oczy Petronusa. - Byłem z tobą, głupcze! Cały czas niosłem cię na moich ramionach!
- Ale... - zawahał się legionista. - Ale na piasku był tylko ślad jednej pary butów!
- Jakich butów? - spokojnie spytał pielgrzym.
- Sandałów – odpowiedział Petronus po chwili namysłu.
- A ty nosisz ciężkie, wojskowe obuwie!
Olbrzym spojrzał w dół na swoje nogi, a potem na sandały pielgrzyma.
Milczał dłuższą chwilę zawstydzony, zrozumiawszy, jak bardzo pomylił
się w ocenie przyjaciela, jak mocno skrzywdził go swym podejrzeniem i
ile niewinnej krwi rozlał z tego powodu. W końcu odezwał się cichym
głosem, nie mogąc spojrzeć w dobre, współczujące oczy pielgrzyma:
- Bardzo cię zawiodłem.
- Wiem. Ale nadal w ciebie wierzę.
- Czy... czy podasz mi rękę na zgodę? - poprosił olbrzym patrząc w
ziemię. - A może spluniesz mi w twarz i odejdziesz bez słowa? Wiem, nie
musisz nic mówić. Jestem parszywym bydlakiem, gorszym niż brudna,
plugawa świnia.
- Podam ci rękę – pielgrzym uścisnął jego wielką, sękatą, pokrwawioną
dłoń. - Muszę teraz odejść, bo mam wielu innych przyjaciół, którym
muszę pomoc.
- Lepszych ode mnie? - spytał Petronus z wzrokiem wbitym we własne buty.
- Nie. Innych.
- Powiedz mi, czy zawsze... zawsze będziesz moim przyjacielem?
- Zawsze. Bez względu na wszystko – odpowiedział czarnowłosy.
Potem uśmiechnął się smutno, założył kaptur na głowę i odszedł, zostawiając Petronusa samego ze swoimi myślami.
***
Słońce było w zenicie i zalewało oślepiającym blaskiem wzgórze porosłe
soczystą, zieloną trawą. U jego podnóża wił się się wąski strumień, nad
którego brzegiem bawiła się śliczna, jasnowłosa dziewczynka. Splotła
wieniec z polnych kwiatów i założywszy go na głowę, kucnęła i
przyglądała się swojemu odbiciu w wodzie. Zbliżył się do niej wysoki,
czarnowłosy mężczyzna z długą brodą.
- Czy znasz Petronusa z Panonii? - spytał cichym, melodyjnym głosem.
Dziewczynka wstała i spoglądając na niego dużymi, dziecięco ufnymi oczyma odpowiedziała bez lęku:
- To mój tatuś. Jest największy i najsilniejszy na świecie! Potrafi podnieść konia! Wielki jak góra i silniejszy niż niedźwiedź.
- Zaprowadzisz mnie do niego? To mój przyjaciel i chcę z nim porozmawiać.
- Dobrze. To tutaj, na wzgórzu – pokazała palcem na dom stojący na
szczycie wzniesienia i odważnie chwyciła nieznajomego za rękę, jak
ktoś, kto nigdy nie musiał bać się obcych ludzi. Dziewczynka lekko
pociągnęła go w w stronę ścieżki, prowadzącej do domu. Szli rozmawiając
tak swobodnie, jakby znali się od lat.
- Jaki jest twój tatuś?
- Bardzo dobry! Często się ze mną bawi, robi mi z drzewa zabawki,
przynosi różne przysmaki. A jak weźmie mnie na ramiona, to jestem tak
wysoko, wysoko, jakbym weszła na drzewo! Jak masz na imię?
- Jozue, a ty?
- A ja jestem Sandra. Skąd jesteś?
- Z Judei.
- Tatuś opowiadał mi, że ma przyjaciela w Judei. Mówił, że jest on
jeszcze mocniejszy od niego i tak łagodny, że nie skrzywdziłby nawet
muchy. Ale to niemożliwe, bo przecież to mój tatuś jest najsilniejszy
na świecie.
Byli już blisko szczytu, gdy z chaty zbitej z grubych bali wyszedł
bardzo wysoki, niesamowicie potężny mężczyzna. Przyglądał się chwilę,
nie wierząc własnym oczom. Potem podszedł i uradowany wziął przybysza w
ramiona.
- Przyjacielu! Nie spodziewałem się, że jeszcze cię zobaczę!
- Chciałem przekonać się, co u ciebie słychać.
- Już od dawna nie jestem legionistą! Skończył się okres, na jaki
zaciągnąłem się do wojska i nie zdecydowałem się na podpisanie nowej
umowy. Kochanie, idź do mamy – Petronus łagodnym ruchem ręki pokazał
przysłuchującej się dziewczynce, że ma się oddalić.
- Masz wspaniałą córkę. Jest zapatrzona w ciebie jak w obrazek – powiedział pielgrzym.
- Tak. I żonę, która bardzo mnie kocha – olbrzym szeroko się
uśmiechnął. - Nie przeszkadza jej moja szpetna twarz. Powiedziała mi,
że mam dobre serce i że nie mogłaby mieć lepszego męża. Na szczęście
nic nie wie o mojej przeszłości.
- Jesteś szczęśliwy? - pielgrzym spojrzał na Petronusa swymi mądrymi, dobrymi oczyma.
- Bardzo.
- Czym się teraz zajmujesz?
- Jestem kowalem. Ludzie lubią mnie tu i szanują. Nikt już nie nazywa
mnie Krzywym Ryjem. Uwierzysz, że czasem nawet zdarzy się, że ktoś
nazwie mnie dobrym człowiekiem?
- Bardzo mnie to cieszy – uśmiechnął się czarnowłosy.
- Dasz wiarę, że od naszego ostatniego spotkania nie zabiłem żadnego człowieka? Jestem teraz zupełnie kimś innym niż kiedyś
- Jestem z ciebie dumny. Zostań w pokoju i zawsze bądź taki jak teraz.
- Spotkamy się jeszcze?
- Kiedyś na pewno. Jak nie w tym życiu, to w przyszłym - odpowiedział tajemniczo pielgrzym.
- Dokąd teraz zmierzasz?
- Do Judei.
- Nie idź tam! Jeśli wpadniesz w ręce Rzymian, znów będą chcieli cię ukrzyżować!
- Muszę to zrobić, żeby wypełniło się Pismo. Bywaj, Petronusie.
- Bywaj, przyjacielu. Nigdy cię nie zapomnę.
Jozue uścisnął olbrzyma i spojrzał mu w oczy tak przenikliwie, że
Petronus poczuł, iż pielgrzym przejrzał jego duszę na wylot. Potem
odwrócił się i spokojnym krokiem zszedł z wzgórza, nie oglądając się za
siebie.
Z domu wyszła kobieta o długich włosach koloru słomy, pospolitych
rysach twarzy i ciepłym spojrzeniu. Przytuliła się do męża i spytała:
- Kto to był?
- Człowiek, któremu wszystko zawdzięczam. Mój jedyny prawdziwy przyjaciel.